język migowy

Urząd Miejski w Turobinie

  • bip
  • epuap

Wywiad z aktorami kabaretu Fifa Rafa

Opublikowano:

         Jako aktorzy na scenie jesteśmy żarówką, która daje światło.

         Ale to publiczność jest reflektorem.

         Jeżeli publiczność z nami współpracuje, to my świecimy

         kilka razy mocniej.

        

Aleksandra i Mateusz Kwiatkowscy to twórcy grupy kabaretowej Fifa Rafa. Prywatnie są małżeństwem i pochodzą z okolic Bełżyc. W czwartek 4 kwietnia przyjechali do Turobina na zaproszenie Burmistrza Andrzeja Koziny i Gminnej Biblioteki Publicznej by przedstawić swój najnowszy program kabaretowy pt: „Love is in the air”.

 

Emilia Krukowska: Miło mi, że znaleźli Państwo chwilę na rozmowę po wyczerpującym występie. Podstawowe pytanie, które budzi moją ciekawość:

Fifa Rafa – skąd pomysł na nazwę?

Mateusz Kwiatkowski: To może ja odpowiem. Byłem jednym z pierwszych założycieli grupy Fifa Rafa i w slangu to sformułowanie (przynajmniej jak byliśmy młodzieżą) była to osoba zabawna, wykazująca się trochę takim cwaniactwem. Początkowo chcieliśmy właśnie coś takiego prezentować na scenie. Z biegiem lat zmieniał się profil naszego kabaretu, ale nazwa jest według mnie jak najbardziej aktualna i przede wszystkim wpada w ucho.

 

E.K.: Tak, uważam, że jest dźwięczna. Krótka, ale konkretna.

M.K.: Tak.

 

E.K.: Określenie fifa-rafa kojarzę jako osobę, która nosi się wysoko i w stylu: „ęą bułkę przez bibułkę”.

M.K.: Trochę tak. Nadmierna pewność siebie, z odrobiną śmieszka. Pojawiło się to w skeczu kabaretu Paranienormalni, kiedy Igor Kwiatkowski występował jako Mariolka i mówi: „Maciek. A ten taki wiesz, fifa-rafa” tam również usłyszeliśmy to określenie.

 

E.K.: Zauważyłam, że Państwa skecze mają charakter sytuacyjny. Czy na tego rodzaju humorze bazujecie?

Aleksandra Kwiatkowska: Tak, my przez tyle lat już na scenie, przez ogrom występów nauczyliśmy się pracować z publicznością. Nasze spektakle również nam sprawiają ogromną radość, bo każdy występ wygląda inaczej, każdy jest często tworzony tu i teraz. Aczkolwiek nie wplatamy tak stricte improwizacji jako gier improwizowanych, ale lubimy improwizować z miejscowościami, z ludźmi. Nierzadko specjalnie nawet zostawiamy sobie tę przestrzeń, żeby móc stworzyć coś na potrzebę danej chwili i potrzebę danego występu. Cenimy to sobie, bo również my dobrze się bawimy, nie odklepujemy tylko tekstów. Musimy oczywiście być uważni na to co ludzie mówią, jak reagują, przez co i my mocno się skupiamy, bawimy oraz żonglujemy tym. Zauważamy, że wplatanie lokalizmów, widzów, zagadywanie do publiczności sprawia im ogromną przyjemność. To jest mocno rozwijające dla nas jako aktorów na scenie.

 

E.K. To bardzo profesjonalne podejście z punktu widzenia widza i muszę przyznać, że wygląda to świetnie. Gratuluję występu bo Państwa samopoczucie na scenie jest lustrzanym odbiciem na widowni. Wasze emocje współgrają z publicznością. Właśnie o taki styl chodziło?

M.K.: Tworząc naszą grupę chcieliśmy stworzyć swój unikalny styl, ale przede wszystkim chcieliśmy być na scenie szczerzy i autentyczni. Więc też nie udajemy, a nawet jeśli kreujemy postać, to ona jest wzorowana na przeżyciach osobistych. Pojawiają się opinie, że jesteśmy szczerzy i autentyczni
i o coś takiego nam właśnie chodziło.

 

E.K.: Zupełnie się z tym zgadzam. Kabaret powstał w 2010 roku. Jakie były jego początki?

A.K..: Tak w 2010, początki były w liceum.

M.K.: Z kolegami z klasy założyłem grupę. Chcieliśmy robić apele szkolne. Przerobić je z takich poważnych jak na przykład dzień nauczyciela jako krótkie scenki. Troszeczkę urozmaicenia, żeby uczniowie mogli się oderwać od codzienności. Na początku to była zabawa. Przedstawialiśmy scenariusze skeczy innych znanych kabaretów, ale w tamtym czasie zaczęliśmy pisać również swoje własne. Pojechaliśmy na przegląd kabaretów. Nasz pierwszy to Wojewódzki Przegląd Kabaretów w Kąkolewnicy Wschodniej. Później złapaliśmy kilka kontaktów i pojechaliśmy na inny przegląd trochę dalej. I tak „bujamy się” od tamtej pory o krok dalej, o krok dalej. Mieliśmy jeden moment załamania, rozważaliśmy zamknięcie działalności
i w tamtym czasie zamierzaliśmy wziąć udział w Przeglądzie Kabaretów w Suszcu. Powiedzieliśmy sobie, że jeśli nie dostaniemy nagrody to chyba czas kończyć. Tak się złożyło, że dostaliśmy pierwszą nagrodę od jury oraz nagrodę publiczności. Te dwie nagrody to był dla nas jasny sygnał, żeby dalej działać i jak widać ze skutkiem pozytywnym.

 

E.K.: Otoczenie, społeczeństwo, własne przeżycia? Z czego najbardziej czerpiecie inspiracje?

A.K.: Staramy się, żeby to były sytuacje, które naprawdę mogły się wydarzyć. Nas właśnie to najbardziej śmieszy, kiedy oglądamy inne skecze. Myślimy wtedy: „faktycznie, tak właśnie jest, fajnie, że ktoś na to spojrzał”. Z drugiej strony sytuacja abstrakcyjna, która w ogóle nie mogłaby rzeczywiście się wydarzyć. Można to pokazać w śmieszny sposób, ale wtedy siedzi się z takim „o, zobaczyłem, ale tak logicznie coś takiego nigdy
w życiu by się nie wydarzyło”. Często siedzimy i wykreślamy coś bo: „niee coś takiego nie ma sensu, nie ma logiki”.

M.K.: Tak, ale też czerpiemy z życia. Właśnie przez to, co powiedzieliśmy wcześniej, że chcemy być autentyczni. Są kabarety, są rodzaje komedii
z humorem abstrakcyjnym. My również czasem wplatamy takie rzeczy, ale jesteśmy bardzo życiowym, sytuacyjnym kabaretem. Z racji tego, że jesteśmy małżeństwem, te sytuacje nam się pojawiają same. Najczęściej ludzie parami przychodzą na występy, mąż z żoną i fajnie jest, jak widzimy, że czasem szturchają się łokciem i szepczą: „a widzisz, a widzisz nie tylko ja tak mam” (śmiech).

A.K.: Pewna sytuacja dała mi do myślenia. Kiedyś pani Beata Harasimowicz – reżyserka wielu festiwali kabaretowych i programów kabaretowych
w telewizji – powiedziała mi:” Słuchaj Ola. Ty jesteś nieautentyczna, bo Ty grasz na scenie starą babę. Starą, brzydką babę. A ty nie jesteś ani stara, ani brzydka i albo dograj to sobie rekwizytem albo po prostu nie graj starej baby”. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że trzeba pracować tym co się ma i nie szukać na siłę. Dzięki temu stworzyliśmy to uczucie autentyczności, które jest najbardziej komfortowe dla widza.

 

E.K.: Myślę, że na pewno nie jesteście Państwo określić miarodajnie ile czasu zajmuje Wam napisanie scenariusza skeczu, ale czy to czasem jest impuls, że coś narodzi się w kilka minut, a czy czasem zdarza się, że nad czymś trzeba pomyśleć trochę dłużej?

M.K.: Dokładnie tak jest. Czasem jest tak, że pomysły na skecze wpadają w kilka chwil. Między innymi ten, który dzisiaj przedstawiliśmy z pilotem-striptizerem. Żarty dosłownie pojawiły się w kilka minut, potem tylko usytuowanie. Ale są takie skecze jak na przykład pierwszy skecz
z oświadczynami w walentynki. Ten z kolei był napisany i „leżał” w formie niedoskonałej około roku. Po roku go „odkopaliśmy”, przerobiliśmy
i okazało się, że dopiero teraz warto go pokazać. Czasem zdarzają genialne pomysły, które wpadają w jedną chwilę, a niektóre trzeba wypracować. Myślę, że to tak jak w życiu z pomysłami na pracę, na siebie.

A.K.: Tak, ale to właśnie łączy się z tym co wcześniej powiedziałam. Gdy wszystko gra w danej sytuacji, w danym pomyśle i może się tak wydarzyć, że syn jest pilotem – striptizerem i nagle odwiedza go matka, która o tym nie wie, to po prostu jest moment. A tak jak w tym skeczu o zaręczynach
w walentynki, coś tam nie grało. Mati przyszedł kiedyś do mnie, pamiętam, wychodziłam na dwór, zatrzymał mnie w ganku i powiedział: „Czekaj, stój. Tam trzeba pozamieniać po prostu postaci”. Rano mi to powiedział, a wieczorem skecz był już gotowy.

M.K.: Dokładnie, wcześniej przez rok leżał i nie mogliśmy go pchnąć dalej.

A.K.: Czasami właśnie tego impulsu szukamy. Mateusz jest głównie autorem tekstów, ja raczej staram się podpowiadać sytuacje i czekamy, aż będzie to naprawdę dobre.

 

EK: Wspomnieliście, że jesteście małżeństwem. Jak pracuje się Państwu razem?

A.K.: Jest dobrze i ciężko tak jak to w małżeństwie bywa. Wiemy, że chcemy to robić (wiem, że to zabrzmi negatywnie, ale to są pozytywne słowa), że podejmując decyzję ponosimy tego konsekwencje. Mateusz powiedział ostatnio w wywiadzie: ”Pracujemy razem, w domu jesteśmy razem, dlatego na wakacje jeździmy oddzielnie (śmiech). Wypracowaliśmy to sobie, znajdujemy swoją przestrzeń i dajemy sobie do niej prawo.

M.K.: Są minusy, ale są plusy. Na przykład inne grupy na próby muszą się umawiać, szukać terminu, który każdemu będzie odpowiadać. My możemy zrobić próbę w każdej chwili. Ale przez to, że możemy ją zrobić w każdej chwili to czasem przez to nie robimy jej wcale (śmiech). Musimy potrafić elastycznie sobie dopasować godziny pracy. Bywa to trudne, dlatego że mamy dzieci, więc musimy tym czasem sobie żonglować tak, żeby nikt nie czuł się zaniedbany. Oczywiście też, żeby praca była wykonana, a na scenie wyglądało to tak, jak powinno.

 

E.K.: Jak państwu podobał się występ przed naszą publicznością?

AK: Świetnie! Publiczność choć może była nieliczna – bo było połowę zajętych krzesełek – to reagowali tak jakby tutaj były zajęte również miejsca stojące. Tak jak powiedziałam w trakcie występu – my to robimy dla publiczności i jeżeli nie dostaniemy energii zwrotnej, jest trudniej. Natomiast ze śmiechem, z oklaskami, z brawami, z interakcją to zupełnie co innego – dostajemy energię i z tej energii czerpiemy i to jest najlepsze co może być.

M.K.: Trochę jest tak, że my jako kabaret, jako aktorzy na scenie jesteśmy żarówką, która daje światło. Ale to publiczność jest reflektorem. Jeżeli publiczność z nami współpracuje, to my świecimy kilka razy mocniej. To jest podbicie tej energii, a dzisiaj było tak jak powinno być. My też czerpaliśmy z tego radość razem z widzami i zakończyliśmy występ bisem, więc też myślę, że wszystkim się podobało, zarówno publiczności jak
i nam.

A.K.: To była ogromna przyjemność zagrać u was w Turobinie

 

E.K.: Nam również bardzo miło. Bardzo dziękuję za rozmowę oraz życzę wielu sukcesów w dalszej karierze i do zobaczenia.

 

Rozmowę z Aleksandrą i Mateuszem Kwiatkowskim

przeprowadziła Emilia Krukowska

O Turobinie

5812+
Liczba mieszkańców
7
Zabytków w Turobinie
162,2
Powierzchnia w km²
76%
Użytki rolne